Gruzińska Bajka
- Krzysztof Sabaciński

- 13 mar 2018
- 8 minut(y) czytania
„Wielkie strachy Krowy Leli”
W małej gruzińskiej wiosce, o dość trudnej do wypowiedzenia nazwie, Tsvirmi, wśród snopek siana i malowniczych polan mieszkała Krowa Lela. Wioska ta była jedną z najpiękniejszych miejscowości w całym kraju. W dalszej perspektywie z każdej strony otoczona była najwyższymi szczytami Gruzji, czyli górami Tetnuldi, Layla i Ushba. W bliższym otoczeniu zaś wyścielona była dolinami i pachnącymi żółtymi rododendronami. W takich okolicznościach przyrody Lela przeżyła całe swoje krowie życie. Była już bowiem bardzo stara, a w związku z tym bardzo mądra i znała wszystkie historie świata. Dlatego cała społeczność Tsvirmi przychodziła do niej po porady w sprawach, z którymi nie umiała poradzić sobie sama. Na przykład Pies Gio prosił o pomoc Lelę, gdy pokłócił się z Baranem, o to, który z nich ma rządzić na pastwisku. Lela bardzo długo myślała nad rozwiązaniem tego sporu i w końcu powiedziała, że władza należy i do obojga, i do żadnego z nich.
– Nic z tego nie rozumiem – powiedział Gio. Musisz zdecydować Lelu: albo Baran, albo ja.
– Oczywiście, że ja – zabeczał Baran Nika. Nikt inny nie zna stada lepiej ode mnie.
Lela obróciła głowę bardzo powoli w kierunku okolicznych gór i powiedziała:
– Gio powinien słuchać Nikę wtedy, gdy ten troszczy się o swoje stado. Nika zaś powinien podporządkować się Gio, gdy grozi wam wszystkim niebezpieczeństwo ze strony wilków. Pies wie jak obronić stado, a Baran wie, kogo w tym stadzie posiada. W ten sposób wspólnie będziecie odpowiadać za bezpieczeństwo waszych podopiecznych, a to jest najważniejsze. I to nazywa się współpraca.
Innym razem do Leli przyszedł Tata Sokoła Davita, którego syn poszybował w niebo tak wysoko, że wszyscy myśleli, że zaginął i już nigdy nie wróci. Zrozpaczony Tata poprosił więc Lelę o ratunek. Lela bardzo powoli spojrzała na Tatę Sokoła, potem na niebo, potem jeszcze raz na Tatę Sokoła i zapytała:
– Ile Davit ma lat?
– W tym roku kończy czwarty miesiąc – odpowiedział Tata.
– No więc najwyższa pora, żeby opuścił gniazdo. Musi szukać własnej drogi. To zupełnie normalne dla Sokołów w jego wieku. Potrzebuje wolności i nie możesz go zmusić, żeby został przy tobie. Gdy znajdzie swoje miejsce, wróci. To się nazywa miłość rodzicielska.
Z kolejnym problemem przyszła do Leli krzykliwa Kaczka Teona. Skarżyła się na samolubną Kozę Lanukę, ponieważ ta wypiła całą wodę z kałuży na środku drogi, gdzie małe Kaczątka uczyły się pływać. Lela nie wiedziała, co ma poradzić w tej sytuacji, więc wzięła głęboki oddech i powiedziała do Kozy:
– Czy twój gospodarz nie podaje ci wody w korycie?
– Podaje – zameczała od niechcenia Koza.
– To dlaczego wypiłaś całą kałużę przed kurnikiem? – zapytała Lela.
– Bo była po drodze – odpowiedziała Koza. – Chciało mi się pić, a nie miałam ochoty wracać do obory, ani szukać wody gdzie indziej.
– Nie widziałaś, że moje dzieci uczą się tam pływać? – wtrąciła się Kaczka.
– Widziałam, ale kałuża nie była podpisana, więc miałam do niej takie samo prawo jak wy – odpowiedziała niegrzecznie Koza.
– Tego już za wiele! – krzyknęła Kaczka, strosząc pióra ze złości. – Widzisz Lelu, jaki z niej samolub? Ona w ogóle nie poczuwa się do winy, a moje dzieci będą musiały teraz chodzić na drugi koniec wioski, mijając Kota Macho.
Lela spojrzała na wzgórze, skąd rozchodził się najpiękniejszy widok na Kaukaz i powiedziała do zwaśnionych zwierząt:
– Żyjemy w małej wiosce i potrzebujemy się nawzajem. Szczególnie w obliczu ostatnich nocnych wydarzeń. Musicie się pogodzić.
– Pogodzić!? – krzyknęła Kaczka – nigdy w życiu!
– Musicie! Inaczej nie rozwiążemy sprawy, która dręczy nas wszystkich – powiedziała Lela.
– Ty Lanuko – zwróciła się do Kozy Lela – powinnaś przeprosić Teonę i jej Kaczątka.
– Nie będę przepraszać za to, że chciało mi się pić – oburzyła się Lanuka. Miałam takie samo prawo do tej wody jak oni.
– Nie przepraszaj za to, że byłaś spragniona, ale za to, że myślałaś wyłącznie o sobie – powiedziała spokojnie Lela. – To wymaga o wiele większej odwagi i dojrzałości niż twój upór. Nieważne, która z was ma rację, ani kto jest bardziej winny, bo błędy popełniają wszyscy. Ważne jest to, że sprawiłaś Teonie przykrość, w ogóle się z nią nie licząc. I za to powinnaś ją przeprosić. Inaczej już zawsze będziecie się na siebie gniewać, aż w końcu przestaniecie ze sobą rozmawiać, a to najgorsze, co może spotkać przyjaciół. A przecież byłyście przyjaciółkami.
– Nigdy nikogo nie przepraszałam. Nie wiem jak to się robi! – wyszeptała Lanuka. – Boję się, że Teona mnie wyśmieje albo nie przyjmie przeprosin.
– Wszyscy boimy się tego, czego nie znamy, ale to jeszcze nie powód,żeby przestać próbować – powiedziała Lela. – Bądź szczera i nie udawaj, że nic się nie stało. Teona musi poczuć, że nie chciałaś sprawić jej przykrości. Przecież jeszcze wczoraj przygarnęłaś całą jej rodzinę, gdy nocą wystraszyli się Potwora.
– No tak – odpowiedziała Koza. – Biedne kaczątka były tak przerażone, że nie mogłam im odmówić. Gdybyś widziała ich bezbronne oczy.
– Nie pozwól więc, by twój strach i egoizm zepsuły przyjaźń, bo to jedna z najcenniejszych wartości, nie tylko w Tsvirmi, ale we wszystkich wioskach na całym świecie. To się nazywa mądrość.
Koza Lanuka zaczęła dreptać w miejscu mamrocząc coś pod nosem. Trawa pod jej nogami była już zupełnie wygnieciona, a z jej ust nie padło jeszcze żadne wyraźne słowo.
– Yyyy, no więc… chciałam tylko powiedzieć… właściwie to… przepraszam – powiedziała pod nosem Koza.
Kaczka ze zdziwienia otworzyła dziób i swoje szerokie oczy, ale nie wypowiedziała ani słowa.
– Widzisz Lelu, mówiłam, że tego nie potrafię! – powiedziała Koza. – Niepotrzebnie się wygłupiłam.
Lela spojrzała na Kaczkę, która szeptała coś do swojego najmłodszego kaczątka, Luki. Berbeć, wychodząc z szeregu, potknął się o piórko mamy i wpadł wprost pod nogi Lanuki. Wstał dzielnie, otrzepał się z kurzu i pewnym głosem powiedział:
– Pani Lanuko, proszę przyjść do nas dziś wieczorem, jeśli będzie się pani bać Potwora. Ja i moje rodzeństwo panią obronimy. Mamy dużo mieczów. Każdy ma swój, więc jest ich w naszym domu już piętnaście.
– Mówi się mieczy – poprawiła go mama.
– Właśnie – zreflektował się Luka. – Mamy dużo mieczy i będziemy pani bronić.
Roześmiana Lanuka zniżyła głowę do dzielnego Kaczątka i powiedziała:
– Bardzo ci dziękuję, dzielny wojowniku. W takim razie ja wam obiecuję, że dopóki nie spadnie deszcz, będę was odprowadzać do tej kałuży po drugiej stronie wioski, żeby Kot Macho wam nie dokuczał.
– Ale ekstra! – zaczęły skakać z radości wszystkie Kaczątka. – Będziemy mieć taką obstawę, że żaden Kot ani Gęś nam już nie podskoczy.
– Ja też cię przepraszam – powiedziała do Lanuki Kaczka. – Niepotrzebnie się uniosłam. I dziękuję za pomoc.
Lela ucieszyła się ze zgody przyjaciółek, ale jej myśli wciąż zajmowała sprawa Potwora, który od jakiegoś czasu nawiedzał Tsvirmi każdej nocy.
– Potrafię rozwiązać drobne konflikty – powiedziała do siebie Lela – ale jestem całkiem bezradna w sprawie dla nas wszystkich najtrudniejszej. Kompletnie nie wiem, jak temu zaradzić.
Tsvirmi zasnęło spokojnym, cichym snem. Jednak jak co noc, około północy, całą wioskę obudził dziwny przeraźliwy dźwięk. Było to coś w rodzaju odgłosu wielkich pazurów, które próbowały się przedostać do drewnianych obór albo przedrzeć przez płoty, oddzielające pobliskie domostwa.
– To musi być jakiś olbrzym – powiedziała Kaczka Teona.
– Albo nawet całe stado – odrzekł Pies Gio.
– Żyję na świecie tyle lat, ale jeszcze nigdy nie słyszałam czegoś podobnego – westchnęła Lela.
– To na pewno jakiś Potwór, którego pazury są większe od całej naszej wioski – powiedziała Lanuka.
– A ja się go nie boję – wyskoczył na środek Luka – mam tu miecz i zaraz się rozparwię z tym straszydłem.
– Wielkie nieba! – krzyknęła Teona. – Co ty wyprawiasz synu?! Wracaj tu szybko!
– Mam miecz, mamo, zaraz załatwię to coś, co nie pozwala nam spać – wykrzyczał Luka, podskakując na środku obory.
– Co ty chcesz zrobić z tym źdźbłem trawy, dziecko?! – krzyknęła Teona. – Ten Potwór jest na pewno większy od ciebie o cały snopek siana z pobliskiej łąki. Wracaj tu szybko! Musimy trzymać się razem.
Gdy tylko dźwięk drapania się powtórzył, Kaczątko tak szybko jak wybiegło na środek tak samo błyskawicznie schowało się pod skrzydłami kaczej mamy razem z czternastką swojego rodzeństwa.
– Musimy coś z tym zrobić – powiedział Baran Nika. – Nie możemy żyć w ciągłym strachu.
– Lelu! – zwrócili się wszyscy do zasmuconej Krowy. – Musisz nam pomóc.
– Nie wiem jak, kochani – odpowiedziała Lela. – Po raz pierwszy w życiu nie mam żadnego pomysłu. Dotrwajmy do rana. Może nowy dzień przyniesie jakieś rozwiązanie.
Prawie żadne ze zwierząt nie zmrużyło oka z obawy przed tym, co czai się na zewnątrz. O świcie do obory dobiegł nieznajomy głos z podwórka.
– Gamarjobat! Dzień dobry! Halo! jest tu kto? Szukam noclegu na dzisiejszą noc.
Wszystkie zwierzęta zamarły z przerażenia. Nie znały bowiem tego głosu, a w Tsvirmi znali się przecież wszyscy. Była to bowiem maleńka wioska, do której nieznajomi docierali niezwykle rzadko. Prawie nigdy.
– Haaaaaaloooo! Jest tu kto? – zapytał ponownie głos. – Wielka szkoda, jeśli nikt tu nie mieszka. Taki widok na góry jest wart więcej niż całe złoto, ukryte w swańskich rzekach. Nigdy w życiu nie widziałem niczego piękniejszego.
Przez szczelinę wrót wyjrzał nieśmiało Pies Gio. Na co dzień był bardzo odważny i chciał, by postrzegano go jako największego osiłka i bohatera w całej wiosce. Odważnie więc podszedł do wrót i przez dłuższą chwilę przyglądał się temu, co udało mu się dostrzec przez małą szczelinę. A zobaczył coś niezwykle przerażającego: cień postaci o czterech nogach, dwóch głowach i garbie na plecach.
– To musi być nasz Potwór. Jestem pewny – powiedział do reszty zwierząt. – Wygląda jak… jak… jak potwór. Ma cztery głowy, szesnaście oczu i kły wielkości wieży.
– Niemożliwe – powiedziała Koza. – Głos ma całkiem przyjemny i zupełnie niegroźny. Pokaż. Przesuń się trochę, bo nic nie widzę.
Gdy Koza przepychała się z Psem Gio, poluzowały się wszystkie deski i wrota otworzyły sie na oścież, a Lanuka i Gio wypadli wprost pod nogi nieznajomego potwora.
– Czyli jednak ktoś tu mieszka – powiedział Tomek, mała Mysz, z wielkim plecakiem na plecach, kapeluszem na głowie i ciemnych okularach na nosie.
– Witajcie! Już myślałem, że to opuszczona wioska – powiedział Tomek.
Na widok Myszy Gio zawstydził się tak bardzo, że z podkulonym ogonem wrócił do obory. Koza zaś była w stanie wydusić z siebie tylko takie słowa:
– Yyyy. A gdzie twoje pozostałe głowy i kły?
– Jakie głowy? – zapytał Tomek. – Na szczęście głowę mam tylko jedną, choć przyznaję, czasem ją tracę dla waszych widoków, więc przydałaby mi się druga. A z kłów mam tylko ten jeden na szyi, podarunek od mojego przyjaciela z Imeretii.
– Aaaa, to czym w takim razie chcesz nas zabić? – zapytała nieśmiało Lanuka.
– Zabić? – zaśmiał się Tomek. – Chyba tylko śmiechem. Jestem Tomek i przybyłem z Polski. Zwiedzam wasz piękny kraj, ale ostatnio zgubiłem mapę i mam wrażenie, że krążę w kółko od kilku dni. Najgorzej jest nocą, bo nie mam latarki i próbuję dostać się do jakiegokolwiek pomieszczenia, żeby coś zjeść albo się ogrzać, ale nikt nie chce mnie wpuścić i tak się tułam i zbieram kolejne siniaki na moim pięknym ciele.
– A gdzie jest reszta twojej bandy? – zapytała znowu Lanuka.
– Bandy? Wiem, że wyglądam na niezłego rozrabiakę, jestem zabójczo przystojny i niebezpiecznie zabawny, ale bez przesady. Jestem tu sam. Chciałem spojrzeć na swoje sprawy z perspektywy, to znaczy nabrać trochę dystansu, a który kraj nadaje się do tego bardziej niż Gruzja?
– W sumie to nie wiem – odpowiedziała speszona Lanuka – bo nigdy nie wyjeżdżałam poza Tsvirmi.
– Niemożliwe! Taka piękna Koza nigdy nie widziała innego świata? Mógłbym ci pokazać kilka miejsc, gdybyś tylko chciała – zaproponował zalotnie Tomek.
Lanuka zaczerwieniła sie jeszcze bardziej i uciekła do obory, wypychając do rozmowy z podróżnikiem Lelę.
– Rogor khar, jak się masz? – powiedział Tomek i na widok Leli, zdjął kapelusz.
– Kargat, dobrze, dziękuję – odpowiedziała Lela. – Lanuka mówiła, że jesteś z Polski i szukasz u nas noclegu i pożywienia.
– Tak, krążę już od kilku dni po okolicy. W dzień wydaje mi się, że idę naprzód, ale nocą chyba wciąż wracam w to samo miejsce, bo czuję ten przepiękny zapach rododendronów. Więc pewnie każdej nocy błądzę po waszej wiosce.
– A więc to ty jesteś naszym Potworem – zaśmiała się Lela.
– No cóż! Uroda to rzecz gustu, a ten wiadomo jest sprawą dyskusyjną, ale żeby od razu Potwór? Co prawda nie jadłem od kilku dni niczego ciepłego, ani nie miałem się gdzie umyć, ale nie przyćmiewa to chyba mojego wrodzonego wdzięku – poprawił wąsy Tomek.
Lela zaśmiała się głośno.
– Nie do wiary, że naszym wielkim, groźnym Potworem okazała się mała Myszka.
– Tylko nie mała! – zaprotestował Tomek. – Może wzrost mam niewielki, ale duszą i urokiem osobistym przewyższam cały Kaukaz.
– Naturalnie – odpowiedziała rozbawiona Lela. – I jeszcze skromnością, powinieneś dodać. Chodźcie kochani – zawołała wszystkie zwierzęta Lela. – Oto nasz prześladowca we własnej mysiej osobie.
– Tomek! – zwróciła się do Myszy Lela – zapraszam cię do mojego domu. Mam świeże chinkali i ser. Wczoraj robiłam. Teona przyniesie coś do picia, Lanuka zrobi przepyszne chaczapuri. Usiądziemy i opowiesz nam o swoim kraju, i o tym, czy u was też strach ma tak samo wielkie oczy jak w naszym małym Tsvirmi.
autor Małgorzata Wieczorek








Komentarze