Monia na Zugspitze
- Krzysztof Sabaciński
- 21 sie 2020
- 3 minut(y) czytania
Gdyby mi ktoś powiedział, że z moją klaustrofobią będę mknąć o 4:00 rano tunelami wydrążonymi w skale pod huczącymi wodospadami, z wrażeniem, że ściany zaraz runą, nigdy bym nie uwierzyła. A jednak! Zrobiłam to! Ale po kolei… 14.08 po drobnym rekonesansie w Garmisch dotarliśmy na Camping w Grainau – co za widoki, co za miejsce. Za naszym namiotem szumiał sobie potoczek i choć lodowata woda nie zachęcała do kąpieli, to „napoje zdrowotne” pięknie chłodziła. O świcie kolejnego dnia pomknęliśmy obejrzeć Piekielną Dolinę (Höllental) oraz stanąć pod ścianą Zugspitze, gdzie miała się rozpocząć nasza przygoda z najwyższą górą Niemiec. Nigdy nie widziałam z bliska czegoś tak pięknego i jednocześnie budzącego większy niepokój. Ale wystarczyło spojrzeć na Krasnala – czysty zachwyt odbity w oczach, uśmiechu i ogólnym entuzjazmie. Już kiedy wracaliśmy Krzysztof wciąż mówił o magnetyzmie Zugspitze. Przyznam, że byłam pełna niepokoju, w końcu to 10 godzin wspinaczki, w tym 6 balansowania w uprzęży. Jednocześnie czułam, że muszę spróbować. O 3:00 wyruszyliśmy. Nie uwierzycie, ale dystans pod ścianę pokonaliśmy w czasie o godzinę krótszym, niż założony. I to ja szłam pierwsza, świecąc czołówką trochę na drogę, trochę po krzakach, bo a nuż niedźwiedź będzie tam siedział! Zjedliśmy śniadanko, wypiliśmy aromatyczną kawę, pozakładaliśmy stringi, lonże i inne kakakaski. No i się zaczęło! Drabinka, uff… jaka długa. Ale ten widok w dół na rozpościerającą się dolinę, kolory iskrzące się w promieniach porannego słońca. Niezwykłe! Później pręty i budzik, który rozdzwonił się w moim telefonie w połowie drogi, wywołując wesołość facetów wspinających się obok. Tak, tak, niewiele tam było babeczek. Nie będę opisywać kolejnych etapów drogi, bo - jak mawia Krzysztof - odpowiedzi dała już pierwsza ściana. Wpadłam w zachwyt, choć nie ukrywam, że zmęczenie szybko narastało! Uczucia i emocje przestrzenniały wraz z wysokością. Strach i adrenalina mieszały się z endorfinami i bezgranicznym szczęściem. Po dojściu do lodowca założyliśmy raki i ruszyliśmy dalej. Od tego momentu Krasnal nie pozwolił mi już kozaczyć i choć nie musztrował mnie, jak gapowatego szeregowca, to jednak przejął ścisłe dowodzenie. Tym bardziej, że właśnie nadleciał helikopter i wszyscy obserwowali, jak ratownik opuszcza się na linie, by zabrać kogoś ze szlaku. Jestem bardzo wdzięczna Krasnalowi za prostowanie moich wyobrażeń, ponieważ wywołałam sobie drobny kryzys, rozmyślając o tym, że pod szczytem jest nieubezpieczony fragment, bez poręczówek i nie będzie się do czego przypiąć. Obawa oczywiście okazała się śmieszna, bo ten fragment akurat zrobiłam bez zająknięcia. Problem miałam natomiast z wejściem na ścianę ze szczeliny lodowca. Odpadły tam niektóre ułatwienia i nie wiedziałam, co robić, balansując na poręczówce. Krzysztof wydał kilka poleceń i już byłam obok niego, dysząc z emocji, choć myślałam, że tak sobie zostanę na ścianie, miotana przez wiatr. Przed samym szczytem podczas kolejnej z przerw, Krasnal wyciągnął z plecaka… gofry! Musielibyście zobaczyć wzrok wspinających się obok nas. Stanęli, wgapiając się w paczkę z goframi i niemal słyszeliśmy tę niemą prośbę. Nie można było nie ulec, wszyscy zostali poczęstowani. Zugspitze jeszcze nie słyszała takich pomruków zadowolenia i takich salw śmiechu, kiedy tłumaczyliśmy, że niestety, bita śmietana została w namiocie. Końcowe podejście było jak tortura: już widać szczyt, a droga jeszcze się wije, jeszcze 100 metrów w pionie… I wreszcie upragniony cel… hmmm… długa kolejka na sam wierzchołek. Nie udało nam się rozwinąć flagi, Krzysztof nie wyciągnął koszulki ze zdjęciem Estery, nie powiedziałam Mai i Lidii, jak bardzo je kocham. Pstryknęliśmy focie i już trzeba było ustąpić miejsca czekającemu tłumowi, który kończył wspinaczkę lub wysypywał się z kolejki linowej. Nie znaczy to, że nie poczuliśmy radości, że nie myśleliśmy o najbliższych. To wejście zadedykowaliśmy pięknej Madzi, ale chciałabym, żeby nasze dzieci i wszyscy, którym chciało się przeczytać ten post, pamiętali o tym, że nie istnieją żadne granice. Zawsze możecie zrobić to, co podpowie Wam wyobraźnia. Możecie wszystko! I niech nikt nie próbuje Wam wmówić, że jest inaczej!
Tekst Monika Pytel
Comments